Skażona dusza pięknej Lucindy - horror w odcinkach

Uczestnicy Maratonu Artystycznego tworzyli nie tylko dzieła plastyczne, ale również literackie. Proszę Państwa przed Wami horror w odcinkach:

Skażona dusza pięknej Lucindy

Lucinda wyglądała jak anioł. Miała piękne blond włosy, które tworzyły wokół jej głowy aureolę, ogromne niebieskie oczy okolone długimi rzęsami, koralowe usta. Była drobna i krucha, a do tego piekielnie zdolna. Malowała i śpiewała, prace młodziutkiej artystki już były nagradzane i doceniane w całym kraju. Ale Lucinda miała również swoją mroczną stronę, swojego Mr Hyde'a...

Ujawniał się zawsze wtedy, kiedy coś szło nie po jej myśli. A właśnie tak działo się ostatnio. Była piękna, każdy chłopak w szkole kochał się w niej bez pamięci. Każdy oprócz, tego którego kochała ona. A ona kochała Enrique. On niestety świata nie widział poza swoją dziewczyną - Mirandą.

Weszła na warsztaty plastyczne spóźniona, wywołując poruszenie obecnych na lekcji. Na jej widok wzdychali zarówno chłopcy – z wrażenia, jak i dziewczyny z zazdrości. Jedynymi nie zwracającymi na nią uwagi byli utopieni w swoich ramionach Enrique i Miranda.

Uśmiechnął się do niej nawet nauczyciel

- Cieszymy się, że do nas dołączyłaś Lucindo – powiedział mężczyzna – rozpakuj się proszę, bo za chwilę zaczynamy. Dzisiejszym tematem są emocje. Przelejcie na płótna to, co teraz czujecie, to, co siedzi w was lub to, co czujecie do innych. Co wy na to?

- Super – odpowiedzieli chórem uczniowie.

- A ty Lucindo? – Dopytał, bo dziewczyna wydawała się być nieobecna.

- Panie Fernando, to jest idealny temat dla mnie – odpowiedziała i zabrała się do swojego dzieła. Wpadała w trans, malowała jakby od niechcenia, machała pędzlem w różne strony. Jej oddech przyśpieszył, a na twarzy pojawił się złowrogi uśmiech. /widać sztalugę i ją malującą z profilu lub z przodu, ale nie widać co maluje/

Nagle stanęła nieruchomo przed sztalugą i wpatrywała się w swój obraz przez chwilę. Potem znowu uśmiechnęła się złowrogo i zdecydowanym ruchem zaznaczyła pędzlem jakiś punkt. W tym samym momencie Miranda objęła się w pasie i krzyknęła wniebogłosy  z bólu. Wszyscy uczniowie zatroskani w sekundę znaleźli się przy koleżance.

- Co się stało? Wszystko w porządku? Wezwać pomoc? – posypały się pytania. Nauczyciel podbiegła do dziewczyny, zapytał o to samo i za chwilę chwycił telefon i zaczął dzwonić na pogotowie.

Na swoim miejscu pozostała tylko Lucina, nadal tworząc swoje koszmarne dzieło.  Tym razem wykonała pędzlem kilka okrężnych ruchów. Zaraz po tym Mirinda złapała się za głowę,

- Zamknijcie się!- krzyczała wściekle, chociaż nikt już nic nie mówił – Idźcie sobie stąd – mówiła patrząc w pustą przestrzeń.

- Kochanie, co ci jest, jak mogę ci pomóc? – pytał zmartwiony Enrique.

Ale ona nie chciała jego pomocy. Z nienaturalną siłą odepchnęła go od siebie i wybiegła z sali machając rękoma i krzycząc. Jej głos oddalał się aż nagle całkiem się urwał. Zdezorientowani koledzy i koleżanki oraz nauczyciel wybiegli za dziewczyną – znaleźli ją leżącą na podłodze, przy schodach, musiała z nich spaść. Jej ciało ułożone było w nienaturalny kształt. Zrozpaczony Enrique podbiegł do ukochanej, by przekonać się, że jego najgorsze przeczucia są prawdziwe. Miranda nie żyła.

Tymczasem w sali, w której odbywały się zajęcia  Lucinda zaczynała malować kolejny obraz. Tym razem była spokojna, malowała nucąc pod nosem jakąś melodię . I  zbliżenie na zaczęte malowidło, a na nim przerażona twarz Enrique i przebitka na uśmiech Lucindy.

Autor: Zuzanna Gajewska

***

Narrator: Czy zrobiłaby to jeszcze raz wiedząc jakie będą skutki? Tak, nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości.

Narrator: Był wtorek, najgorszy dzień w tygodniu. Plan zajęć musiał układać jakiś kompletny idiota, a w dodatku po szkole Lucinda miała jeszcze dodatkowe lekcje fortepianu. Oczywiście wymyśliła je babcia, która czasem miewała dziwaczne pomysły i była nieco despotyczna. Zresztą fortepian sam w sobie nie byłby taki zły gdyby nie nauczycielka – panna Clarisa. 50 – letnia, niezamężna, bez dzieci i bez sukcesów zawodowych, wyładowująca swoje frustracje na biednych uczniach, którzy oczywiście zmuszani przez ambitnych rodziców, czy jak w przypadku Lucindy – babcię, musieli w lekcjach uczestniczyć.

Tak też było w ten nieszczęsny wtorek. Lucinda przyszła na zajęcia, a panna Clarisa już czekała w drzwiach...

- Spóźniłaś się, będę musiała porozmawiać o tym z twoimi rodzicami! – przywitała ją nauczycielka.

- Dzień dobry. Przepraszam, przetrzymali nas dłużej na ostatniej lekcji i nie zdążyłam na autobus – spokojnie odpowiedziała nieprzejęta groźbą Lucinda.

- Wejdź już, nie guzdraj się, musimy cię przecież dziś czegoś nauczyć, chociaż w twoim przypadku nie wiem czy ma to sens... -  tonem jednocześnie zrezygnowanym i kpiącym powiedziała panna Clarisa.

Narrator: Ale to nie najgorsze, co wydarzyło się podczas półtoragodzinnej lekcji.

- Jesteś najbardziej leniwą i najgłupszą dziewczyną jaką kiedykolwiek uczyłam. Jak możesz tego nie pojmować! Przecież to podstawy, których uczę cię już od dwóch miesięcy! – wykrzykiwała nauczycielka. – Wynoś się stąd i nie przychodź dopóki się czegoś nie nauczysz!

Narrator: Lucinda z płaczem wybiegła z domu panny Clarisy, błąkając się po mieście w końcu dotarła do domu. Tam zamknęła się w pokoju i zaczęła malować. / widok na sztalugę i malującą Lucindę/

/Na płótnie lub rysunku pojawia się roztrzaskany fortepian, a na nim martwe ciało nauczycielki. Po namalowaniu Lucinda spokojnie idzie spać/.

Narrator: Następnego dnia w mediach pojawiła się sensacyjna wiadomość – świetnie znana w mieście nauczycielka gry na fortepianie została bestialsko zamordowana. Policja prowadzi śledztwo.

Autor: Edyta Jasiukiewicz

***

W końcu nastał upragniony, majowy weekend. W sobotni wieczór Lucinda umówiła się z przyjaciółkami w najstarszej dzielnicy miasta. O 21, tak jak zwykle, miały się spotkać w ich ulubionym pubie Behemocie. — Oj, coś mi się zdaje, że staruszek rzuci dzisiaj kilka jaśnistych gromów — pomyślała, spoglądając w granatowe niebo. Kiedy dochodziła do Behemota, było już ciemno, ale w świetle ulicznej latarni ujrzała wychodzącą z pubu Esmeraldę. — Idę poszukać jakiejś toalety w plenerze, bo już nie mogę wytrzymać, a tam jest długa kolejka — zdradziła tylko przyjaciółce swoje plany na najbliższą przyszłość Esmeralda i już jej nie było... Po chwili Lucinda znikła w paszczy Behemota, a gdy znalazła się już w jego wnętrznościach, zaczęła się rozglądać się za pozostałymi dziewczynami. Tymczasem Esmeralda rozglądała się za miejscem, w którym spokojnie, honorowo mogłaby oddać mocz. W końcu wypatrzyła kawałek ziemi obiecanej za jakimś krzewem. — Całe szczęście, że nie jest to krzew gorejący — pomyślała i przykucnęła, opuszczając wcześniej majtki do kolan. — Och, jaka ulga! — pochwaliła się sama sobie. Esmeralda już miała wstawać i podciągać majteczki, kiedy spojrzała w ziemię i aż zakręciło się jej w głowie. Dziewczyna wstrzymała oddech. Ziemia pod nią stała się nagle przezroczystą poświatą, czymś jakby lustro wody, w którym można się było przejrzeć. Ale Esmeralda nie zobaczyła tam swojego odbicia, lecz twarz Mirindy, która powoli wyciągała do niej rękę i próbowała jej coś powiedzieć. Biegnąc do Behemota, Esmeralda pobiła chyba swój życiowy rekord na setkę. Po drodze o mało nie stratowała trzech stojących przed pubem miśków. W tym momencie z nieba spadł pierwszy grom. Autor: Jarek Grabarczyk

***

Nie było widać detali jego twarzy. Siedział tyłem do Lucindy na solidnym, prawdopodobnie mahoniowym krześle. W lewej dłoni obowiązkowy kieliszek brandy, a na kolanach siedział biały kot, mrucząc pod wpływem gładzącej jego łeb prawej dłoni mężczyzny. Dziewczyna czuła pod sobą nieprzyjemnie zimną podłogę a dookoła, oprócz mrocznego mężczyzny nie było nic. Jedyną rzeczą, którą widziała, były jej dotychczasowe dzieła które ten przeglądał uważnie. Od czasu do czasu popijał napój z kryształowego kieliszka. Panował absolutny mrok, ona jednak znajdowała się w niewielkim kręgu bladego światła. Podniosła się ze szkarłatnoczerwonych kafelek. Spróbowała się przyjrzeć postaci nieco dokładniej, kiedy jednak skupiała na nim wzrok, mroczna mgła wokół niego zdawała się zagęszczać. Zrobiła krok do przodu. Wyrastające z ziemi macki ciemności zdawały się zatrzymywać jej stopy w miejscu. Postać oderwała kieliszek od ust i wciąż wpatrując się w obrazy odezwał się ciepłym, przyjemnym głosem.

-Lubię twój styl, Luci. Obawiam się jednak, że niektórym może się to nie podobać. Wstał i palcem wskazał punkt za plecami Lucindy. Charakterystyczny dźwięk uruchamiającego się reflektora przerwał ciszę. Odwróciła się i natychmiast spojrzała w górę, szukając źródła światła. Te wydawało się padać z nicości, zrezygnowała więc i skierowała spojrzenie w dół. Ujrzała stos ułożonych jedno na drugim ciał. Ułożonych tak, jak na jej obrazach. Nie wystraszyła się. Nie była w stanie. Coś w niej jednak drgnęło, coś poruszyło w jej głowie krótką, cienką strunę. Coś poruszyło jej sumienie.

- Wybacz mi, że się nie przedstawiłem – wydawało się, że mężczyzna zmaterializował się tuż za jej plecami. Teraz wyciągał ciemną dłoń w jej stronę. - Ja znam cię dobrze, ty możesz mnie jednak nie kojarzyć – Uśmiechnął się łagodnie, był to jednak uśmiech, od którego ciarki przeszły po całym jej ciele. - Mr Hyde.

* * *

Lucinda odzyskała świadomość. Wciąż kręciło się jej w głowie, widziała jak przez mgłę, wszędzie dookoła masa barw. Zamknęła na chwilę oczy, a gdy je otworzyła, zobaczyła przed sobą sztalugę. W dłoni wciąż jeszcze trzymała pędzel mokry jeszcze w czerwonej farbie, kapiącej z niego niczym krew z ciała przebitej nożem ofiary. Przyjrzała się obrazowi na sztaludze. Poznawała znajdującą się na tym mrocznym dziele osobę. Była to dziewczyna, jedyny człowiek, który współczuł Lucindzie i wiedział, co ją męczy. Dziewczyna, która znała jej sekret i próbowała jej pomóc. Widziała ją teraz na płótnie. Harvey leżała w swoim łóżku. Nic jej nie było. Jeszcze. Podświadomie Lucinda dokończyła dzieło, wystarczyło jedno machnięcie pędzla, by pełznąca po kołdrze jadowita żmija nabrała życia. Lucinda wystraszyła się. To znowu się stało. Spanikowała i wybiegła z domu. Na boso, w koszuli nocnej. Nie miała daleko do mieszkania przyjaciółki, zaledwie ulicę. Biegła, smagana deszczem. Raz po raz wbiegała w kałuże, rozchlapując wodę. Gdy wbiegała na podwórko przyjaciółki, poślizgnęła się i upadła prosto w błoto. Nie przejęła się tym. Dobiegła do drzwi i nacisnęła klamkę. Zamknięte. Szarpnęła i z głuchym uderzeniem spróbowała je wyważyć. Boleśnie obiła sobie bark. Powtórzyła czynność, a kiedy i to nie dało żadnego wyniku, obiegła domek szukając otwartego okna. Nic. Rozejrzała się w poszukiwaniu czegoś, co pozwoli jej wejść. Nic nie znalazła. Zamknęła oczy i wzięła silny zamach. Szyba rozprysła się na milion drobnych kawałków. Spojrzała na zakrwawioną dłoń i wystające z niej odłamki szkła. Zignorowała ból i przeskoczyła przez otwór, przy okazji raniąc ciało o wystające z ramy odłamki i rozrywając zabrudzoną piżamę. Upadła na podłogę i zerwała się. Kiedy już wbiegała po ciemku na schody, usłyszała na dole zdenerwowane głosy rodziców Harvey. Nic nie widziała, przez co u szczytu schodów potknęła się i wybiła sobie duży palec. Z pełną prędkością wbiegła do pokoju przyjaciółki i chwyciła żmiję pełzającą po kołdrze, po czym zmiażdżyła jej głowę pod gołą piętą. Zerwała kołdrę ze śpiącej Harvey i przyjrzała się. Wydała z siebie głuchy jęk, gdy zobaczyła ślad po ukąszeniu na policzku, dokładnie tam gdzie go namalowała. Młoda dziewczyna wydała z siebie ostatnie tchnienie. W tym momencie do pokoju wpadł ojciec Harvey z kijem baseballowym. Pokój rozświetliła błyskawica, a krzyk mężczyzny został zagłuszony przez grom. Lucinda opadła na blednące już powoli ciało. Do jej oczu napłynęły łzy. Szlochała.

Autor: Piotr Cieślak

***

Następnego dnia ujrzała przez swe okno jednorożca. Wszystko byłoby pięknie gdyby ten jednorożec nie był wielkim krwiopijcą, który wbijając swój róg w brzuch wypijał krew  swej ofiary. Chodzą plotki,że jest też zoomboi (zombi) .Lucinda widząc ,że złowieszczo się na nią patrzy podeszła do niego. Zoomboi zdziwił się, że dziewczyna do niego podeszła więc wykorzystał jej naiwność i wbił swój róg w jej pępek. Miała jednak na swej ręce bransoletki które chroniły ją przed działaniem jego krwiopijnego rogu i uratowała swe życie.

Autor: Ada Jakubowska i Martyna Drozdowicz

* * *

Lucinda obudziła się zlana potem. Nie pamiętała co jej się śniło, ale pamiętała uczucia, które jej towarzyszyły-przerażenie, połączone z przedziwną satysfakcją. Żeby się uspokoić, chwyciła za pędzel, i wzięła się za malowanie. To ją zawsze potrafiło uspokoić, jednak nie miało szans z tym co trafiło ją tydzień temu. Przypomniawszy sobie wszystkie szczegóły, odrzuciła ze wstrętem pędzel. To właśnie przez ten pędzel i tą sztalugę, jej najlepsza przyjaciółka,  znająca wszystkie jej sekrety, odeszła z tego świata. A to wszystko przez jej przekleństwo! Zrozpaczona rzuciła się na łóżko i pozwoliła odpłynąć myślom w dal.                                                    

* **

Bez trudu rozpoznała pomieszczenie, w którym się znalazła, jeszcze zanim jej oczy przywykły do panującego tam półmroku. Hyde wyszedł z cienia. - Przepraszam, to tak wyszło- odezwał się i zabrzmiało to szczerze.-musiałem ci tylko pokazać, co potrafię z tobą zrobić.

-Jak mogłeś mi to zrobić?!- zaszlochała Lucinda.- Nigdy ci tego nie wybaczę!- twarz Hyde'a pozostała bez zmian.

- Ach tak?- spytał lekko rozbawiony.

-Tak- wyszeptała. - Nie wierzę, że to twoja sprawka.

- No to zobaczymy - Hyde przestał się uśmiechać.

I nagle wszystko ogarnęła ciemność.

* * *

Kiedy Lucinda się obudziła, pierwszym co zobaczyła, był obraz. Gdy na niego spojrzała, poczuła że ma w gardle wielką gule. Był to obraz jej rodziców, straszliwie zmasakrowanych.

Autor: Krzysztof Nowak

***

Znowu śnił jej się jednorożec. I znów chciał ją zaatakować swoją śmiercionośną naroślą. Wypatrzył ją kiedy tylko pojawiła się w jego rzeczywistości, a może najpierw poczuł jej umysł na obrzeżach własnego. Tym razem jednak nie czuła w sobie dawnego lęku. Stanęła wyprostowana i patrzyła prosto w jego ogniste oczy. Paraliżowała ją świadomość zmniejszającej się między nimi odległości. I właśnie z tego fizycznego lęku zaczęła czerpać moc niezbędną do stoczenia tej walki. Wtedy dostrzegła kątem oka, że wszystko otoczyła niesamowita rdzawo-brązowa mgła. Im dłużej jej się przyglądała, tym gęstsza i tym bardziej roziskrzona się robiła . Czas i przestrzeń załamały się z łoskotem. Kiedy ponownie spojrzała w magiczne ślepia brązowego jednorożca dostrzegła zmianę, która zaczęła zachodzić w ich wyrazie. Mgła osiadła na każdym fragmencie ich świata. Zostały tylko ich oczy i energia, która ich połączyła. W tej samej sekundzie gdy on znalazł się tak blisko, że poczuła na twarzy jego gorący oddech, wszystko rozbłysło w eksplozji oślepiającej światłości. To ostatecznie zespoliło ich świadomości w jedną doskonałą całość.

***

Obudził ją tępy ból pochodzący ze szczytu jej czaszki. Tak, jakby stary, obleśny troll użył jej głowy jako metaforycznej, ludzkiej perkusji. Drugim odczuciem, które dotarło do jej świadomości była ruszająca z przerażającą prędkością fala nudności, która wypełniła jej wnętrze – początkowo w przenośni, po chwili również dosłownie. Następnie równocześnie wydarzyły się dwa bogate w skutki zjawiska. Zjawisko numer jeden. Część jej jestestwa, coś, co tkwiło głęboko w jej ciele obudziło się do życia. Zanim zdążyła sobie uświadomić z czym będzie miała od tego momentu do czynienia, nastąpiło zjawisko numer dwa. Bardzo konkretny fragment jej organizmu sprzeciwił się potężnie doznaniom, jakim w przeciągu ostatniej doby był bombardowany jej układ nerwowy. Był to żołądek. Oczyszczenie nastąpiło w trybie natychmiastowym. Bogactwo treści jej wnętrzności szczodrze oznaczyło teren wokół. Gdy konwulsje ustały, dotarły do niej otaczające ją absolutna cisza i oleisty mrok. Nie miała pojęcia gdzie jest, ani jak długo to trwa. Ale w tym momencie z boską ulgą wyobraziła sobie ogień, który zaraz wypełni ciemność, a który spowoduje zapalniczka znajdująca się w kieszeni jej spodni...

Autor: Agnieszka Lachowicz    

***

Jej nagłe olśnienie zwróciło uwagę przechodniów. Lucinda stanęła na środku chodnika przekonując na głos samą siebie, że to przecież genialny pomysł. Puściła się biegiem w stronę szkoły, po drodze zahaczając o sklep z artykułami plastycznymi. Kupiła całą siatkę farb. Kolorem dominującym był czerwony. Bo krwi miało być jak najwięcej. Była dumna z siebie, w końcu wie, jak rozwiązać problem. Jak pozbyć się obciążającej ją klątwy. Szła uśmiechnięta od ucha do ucha i w ostatniej chwili przypomniała sobie, że pozostali uczniowie szkoły raczej nie chcą widzieć jej uśmiechniętej. W ciągu kilku zaledwie dni straciła dwie przyjaciółki– Harvey i Mirandę i strasznie przeżywa ich śmierć, co akurat w przypadku tej drugiej nie było prawdą. Początkowo denerwowało ją to, że wszyscy w kółko składają jej kondolencje, miała dosyć tych smutnych min i ściszonych głosów, kiedy przechodziła obok. Ktoś taki jak ona, nie potrzebował współczucia. W końcu stwierdziła jednak, że każdy przejaw zainteresowania jest dobry. W końcu była w centrum zainteresowania, a właśnie oto jej chodziło. Żałowała, że z własnej woli może pozbyć się swojego daru. Bo czasem to był dar. Znacznie częściej jednak było to przekleństwo. Dlatego podjęła decyzję. Weszła do klasy, rozłożyła przybory, wzięła głęboki oddech i przyłożyła pędzel do papieru. Namaluje go i będzie miała problem z głowy. Namaluje Mr Hyde’a... Nie mogła w to uwierzyć. Nie była w stanie go namalować, za każdym razem kiedy próbowała coś namalować, pędzel odmawiał posłuszeństwa. Nie była w stanie namalować, a co za tym idzie, pozbyć się Mr Hyde’a. Pełna rozgoryczenia i nienawiści zaczęła wściekle miotać pędzlem. Nie wiedziała nawet, że maluje. Myślała też, że jest to jej obojętne. Myślała tak, dopóki nie zobaczyła swojego dzieła. A był nim autoportret. Z dominującym kolorem czerwonym... Autor: Zuzanna Gajewska

***

Ale to się nie mogło udać... Przecież wszystko to nie mogło skończyć się tak prosto i tak szybko.

***

W całej tej Paranoi swojego bytu- jawy bądź snu, dogłębnie zdruzgotana psychicznie Lucinda  zdołała się zebrać na odrobinę świadomej analizy otaczającej jej sytuacji. W głębokiej ciszy dostrzegała przyczyny swoich omamów między jawą a snem!  Rozumiejąc przyczynę swoich schizofrenicznych objawów wynikających z głęboko zakopanej przeszłości w jej sercu,  której doprawdy nikt nie był by w stanie wysłuchać z należytą uwagą!

Tak więc na chwilę zamknijmy oczy..... teraz ciszaaaa wyobraźmy sobie jakiemu utrapieniu poddana jest Lucinda. Otóż w wieku 16 lat, owa bohaterka chwilę po objawieniu nierozpoznanego bytu swego egoizmu została zainspirowana do zbrodni...

O tak, jej serce już od poczęcia splamione było krwią i nieczystą myślą! Owa dziewczyna, a dziś kobieta zagubiona, uwikłana, pozbawiona pamięci i zdrowego rozpoznania chwili obecnej, zdecydowała oddać się fantazji i poczuciu spełnienia przez czyn brudny, haniebny, a zarazem wyrafinowany. Owa panna, młoda zwolenniczka fetyszu, w inspiracji czegoś pozornie doskonałego najzwyczajniej w świecie zdobyła się na krok determinujący resztę jej życia. W nocy z dnia 2 na 3 kwietnia zdecydowała się wprowadzić swe chore racje w życie! Z wizją zniewolonej i posłusznej księżniczki złego, zgniotła zmiażdżyła i rozszarpała gardła swych domowników, tępym narzędziem sprawiającym wrażenie szczypców do pokłówania bydła! Teraz chwilę pomilczmy i postarajmy się zrozumieć ogrom jej duchowego obciążenia.... co dalej działo się z Lucindą????

Autor: Ari, Tek, Thelenberg... Tel-Aviv

***

Obudziwszy się następnego ranka - splamiona krwią, obciążona zbrodnią, naznaczona przez swoje haniebne czyny, siedziała wpatrując się na wykrwawione ciała. Paląc cygaro zastanawiała się, co będzie dalej. Co może zrobić w tej sytuacji? Jak dalej może żyć z piętnem zbrodni? Jej życie już nigdy nie będzie wyglądało tak samo. W pełni świadoma swoich czynów nie szukała wytłumaczenia, nie żałowała po prostu spoglądała…

Rzuciła niedopałek cygara, zaczęła pakować swoje rzeczy nie pośpiesznie, lecz powoli pozostawiając za sobą swoją szarą rzeczywistość.

Autor: Magda Chojnacka, Patryk Gonera

***

I wtedy nastąpił nie-happy end. Koniec.

Tak wydawać się mogło... lecz ona otrząsnęła się z tych myśli i zaczęła przejawiać racjonalną postawę. Usiadła, napiła się.... herbaty i pomyślała że z fuchy zabójczyni można nieźle wyżyć. No bo przecież wiele jest zleceń na usługi płatnego zabójcy, a ona już się w tym wprawiła więc czemu nie...

Od razu wzięła się do roboty.. naostrzyła sztylet i przeczyściła rewolwer. Zacznie wszystko od początku! Już nic nie będzie takie jak kiedyś...

Autor: Ada 

Zobacz również

Zapisz się do newslettera